wtorek, 7 sierpnia 2012

Nightwish - Bless The Child

II

Krople deszczu niczym strumienie spływały po szybach, zniekształcając obraz za oknem. Już nie mogłam podziwiać promieni słonecznych przebijających się poprzez gęstwiny chmur. Pogoda w jednej chwili, jak za sprawą pstryknięcia palcami, zmieniła się z słonecznej w deszczową. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie burzy, bo to jedno jedyne zjawisko, którego nie znosiłam, nawet jako Anioł.
Wciąż jednak pogrążona byłam w rozmyślaniach. Cały czas, z czego zdawałam sobie sprawę, przyrównywałam życie tu na ziemi do życia tam w Raju. Nie było porównania, tu było okropnie, a tam cudownie. Jedyne dobre, co spotkało mnie w życiu tym z ludźmi to Mitch i Hannah. Nagle przypomniała mi się twarz Ryana, który był pierwszym chłopakiem, traktującym mnie jak... jak normalną dziewczynę. To było dziwne. On był dziwny. Inny. Zachowywał się inaczej jak intruz. Jakby był intruzem w naszym świecie, naszym czystym świecie. On miał mroczną aurę, co skłoniło mnie do negatywnych uczuć co do niego. Starałam się wytworzyć nienawiść w swoim organizmie, ale nie potrafiłam. Jestem Aniołem, istotą która kocha, kocha wszystkich, nawet tych, których zabija - Anioły Mroku. One były kiedyś dobre, ale poznały prawdę o sobie, zakochały się w sobie i przestały słuchać naszego Pana. Zaczęły snuć teorię, że Bóg o wiele bardziej kochał ludzi, a nas - Aniołów - traktował jak sługi, ale to nie była prawda. Dlatego Anioły Mroku zaczęły polować na ludzi, zabijały ich, aby zranić naszego Pana, a raniły tym wszystkich dookoła, w tym także moją rasę. Nikt nie mógł im pomóc, trzeba było ich pokonać, to był jedyny sposób, aby uratować je przed nimi samymi.
Czas mijał, a wszyscy w klasie czekali na nauczyciela. No może tylko ja na niego czekałam. Lubiłam się uczyć, a szczególnie interesowała mnie historia, którą znałam na pamięć, ponieważ oglądałam cały proces doskonalenia się człowieka, kiedy byłam w Raju. Dlatego nauczyciele byli pełni podziwu dla mojej wiedzy.
Pan Nichols dziś wyjątkowo długo nie pojawiał się na zajęciach. Ciekawe co go zatrzymało?
Oczywiście nie obyło się bez podłych uwag skierowanych pod moim adresem, ale zbywałam je, spoglądając przez okno i ignorując. Nie było sensu wpajać im wartości życiowych, których główną była miłość. Miłość, a nie pożądanie.
Dziewczyny nigdy nie lubiły mnie, ponieważ twierdziły, że jestem niewinna, delikatna, no i byłam dziewicą. Jak niektóre inne, które nie chciały się do tego przyznać. Chłopcy natomiast zawsze stronili ode mnie, bo lubiłam czarny kolor. Tutaj uważano go za brudny, nieczysty, zły, ale w Raju był jak każdy inny. Moje runy taką właśnie miały barwę, więc czułam się swobodnie w czarnych strojach, zupełnie jakbym nigdy nie opuściła mego Domu. Poza tym uwielbiałam tę tajemniczość, którą roztaczała wokół mojej osoby, no i idealnie do mnie pasowała. Biel natomiast była kolorem świętości, kolorem mego Pana.
 Nagle drzwi do sali otwarły się z trzaskiem, a do środka wtargnął profesor Nichols. Za nim podążał - w co nie bardzo chciałam uwierzyć - Ryan.
Poczułam rumieniec wpełzający na moje policzki. Zamarłam. Poczułam się zakłopotana, więc ukryłam podbródek w kołnierzu mojego golfa, dłonie natomiast zatopiłam w rękawach. Moje zielone tęczówki śledziły każdy ruch Ryana, roztaczającego wokół mroczną, a nawet złą, aurę. Gdy nasze spojrzenia się zwarły, poczułam jak przez moje ciało przebiega dreszcz, niezbyt przyjemny. Czułam jakby w zakamarkach mojej duszy zaczaiło się zło, rozdzierając swoimi szponami moje kochające serce. Tak właśnie działał na mnie jego wzrok.
Wreszcie dopuściłam do uszu słowa nauczyciela:
- Oto Ryan Droyer. Przybył do nas z Londynu. Chyba miał dość zimna i deszczu.
Pan Nichols zażartował, ale nikt w klasie się nie roześmiał co było trochę - a nawet więcej niż trochę - nieuprzejme. Ja nie mogłam, nie chciałam zwracać na siebie uwagi, choć teraz i tak było to bez znaczenia, skoro Ryan przeszywał mnie wzrokiem, przez co pozostali uczniowie wpatrywali się we mnie. To było coś nowego, byli ciekawi mojego zachowania, a ja coraz bardziej czułam się zakłopotana.
Kątem oka dostrzegłam, że niektóre dziewczyny patrzą na mnie z czystą nienawiścią wymalowaną na twarzach, zupełnie jakby były zazdrosne o to, że patrzy na mnie chłopak tak nieziemsko przystojny. Właśnie, nieziemsko... Coś w nim sprawiało jakby nie należał do tego świata. Może on nie przybył tutaj z Londynu, tylko z jakiegoś innego miejsca? Nie mógł być Aniołem. Rozpoznałabym, po za tym nie miał blizn po runach.
Profesor podał nowemu podręcznik, po czym oświadczył:
- Proszę, Ryanie zajmij jakiekolwiek miejsce.
Wszystkie dziewczyny zaczęły się przesuwać, tworząc sporo miejsca na dostawienie krzesła. Bardzo chciały, aby usiadł obok nich. W tej chwili żałowałam, że siedzę w ławce sama.
Na ustach Ryana pojawił się złośliwy uśmiech. Kroczył pewny siebie prosto do mojej ławki. opadł na krzesło tuż przy mnie, posyłając mi zadowolone spojrzenie.
- Spotykamy się ponownie - powiedział niskim, bardzo pociągającym głosem.
Musiało to wyglądać dziwnie, bo on przysuwał się do mnie, podczas gdy ja uciekałam jak jakieś spłoszone zwierzę. W końcu porzucił próby zbliżenia się do mnie i tylko pokręcił głową wyraźnie rozbawiony. Było w nim coś, co mnie przerażało. To coś kazało mi trzymać się od niego z daleka.
- Bardzo dobre miejsce, panie Droyer. To nasza wzorowa uczennica - wtrącił pan Nichols, po czym wrócił do notowania czegoś w dzienniku.
- Jestem usatysfakcjonowany, że padło na tak uroczą dziewczynę - odpowiedział nauczycielowi i posłał mi szelmowski uśmiech.
Spuściłam wzrok, czując, że moje policzki stają się czerwone. Nawet moja zdolność panowania nad temperaturą ciała na nic mi się przydała.
Ryan przysunął swoją dłoń i pokrył nią moją własną. Jego była ciepła, podczas gdy moja była lodowata.
- Gdybym wierzył w bajki, to stwierdziłbym, że jesteś wampirem - wyszeptał tym uwodzicielskim głosem.
Wyrwała rękę z tego uścisku, czując, że dłużej nie wytrzymam. Byle do dzwonka, obiecałam sobie.
Lekcja upływała mi w męczarniach, dłużyła się w nieskończoność. Mój towarzysz wciąż zerkał w moim kierunku, a kiedy nauczyciel pytał go o odpowiedź udzielał poprawnej, choć nawet go nie słuchał. Było to jawne wykorzystywanie swoich nadprzyrodzonych zdolności. Ja ich nie używałam. Zdawałam się na swoją wiedzę, a on gwałcił wszelkie moralne zasady. Nie był Aniołem, ale nie potrafiłam wyczuć czym był. Jego lazurowe oczy czytały ze mnie jak z otwartej księgi.
Dlaczego akurat ja?

Kiedy zadzwonił dzwonek niemal wybiegłam z klasy, na co większość chłopców parsknęła śmiechem. Dziewczyny od razu osaczyły Ryana, ale ten je odgonił. Dlaczego akurat uwziął się na mnie? Czyżby wyczuł, że nie jestem ludzką istotą? Całkiem możliwe. Przecież ja też wyczuwałam tę jego mroczną aurę, tylko nie mogłam do końca rozpoznać co powodowało, że była tak mroczna.
Wpadłam do stołówki i od razu zajęłam swoje miejsce. Moja przyjaciółka o kruczoczarnych włosach, sięgających ramion, zmierzyła mnie wzrokiem. Wyglądała na miłą dziewczynę i taka właśnie była. Niebieskie oczy, teraz szeroko otwarte w wyrazie szoku, prosty, lekko zaokrąglony nosek i pełne wargi, rozciągające się w uśmiechu.
- Wyglądasz jakby Cię śmierć goniła - stwierdziła, po czym dodała: - Czy coś się stało?
Przygryzłam dolną wargę. Ivy nie była wtajemniczona. Wolałam trzymać ją z daleka od historii na temat odwiecznej walk Demonów i Aniołów. Dzięki temu była bezpieczna, ale jak miałam jej wytłumaczyć co jest nie tak z Ryanem?
- Chodzi o tego nowego. Przyczepił się do mnie - powiedziałam szybko.
- Aha, rozumiem. Paskuda jakaś? - starała się wywnioskować z moich słów Ivy.
Pokręciłam głową przecząco, po czym szybko zaczerpnęłam tchu, by móc wyjaśnić.
- Mega przystojny, ale wydaje mi się groźny.
Przyjaciółka parsknęła śmiechem. Nie wierzyła w moje słowa. Dla niej każdy przystojny chłopak wydawał się być dobry. No, a jeśli nawet był groźny to jej imponował taki niebezpieczny, niegrzeczny.
- Przystojniak ugania się za  tobą, a ty go unikasz? - pokręciła głową z dezaprobatą. - Chora jesteś, czy jak?
Wzięłam do ręki butelkę, upijając kilka łyków słodkiego napoju. Słysząc jej słowa westchnęłam zrezygnowana. Nie wierzyła mi, nikt mi nie wierzył.
- Mam przeczucie - bąknęłam.
Po tych słowach, ponownie napiłam się soku i wtedy usłyszałam głos, ten niski, uwodzicielski głos:
- Lily, szukałem cię.
O mały włos nie wyplułam soku pomarańczowego na niego. Zmierzyłam go wzrokiem, a na moich policzkach pojawił się delikatny rumieniec.
- Chciałam porozmawiać z przyjaciółką - wytłumaczyłam się.
Ivy wstała, biorąc do ręki swoją pustą tacę.
- Dobra, to ja idę. Muszę się znaleźć w tempie ekspresowym w bibliotece. Nie przeszkadzajcie sobie - oświadczyła.
Patrzyłam jak odchodzi. Niewiele brakowało, a rozdziawiłabym usta ze zdziwienia. Przeniosłam wzrok na mojego nowego kolegę z ławki. Przyglądał mi się badawczo, ale z jego ust nie znikał złośliwy uśmiech.
Usadowił się obok mnie.
- Posłuchaj, nie uciekaj ode mnie.
Zamrugałam zdziwiona.
- Wcale nie...
Uciszył mnie gestem ręki, po czym przysunął się bliżej mnie, aby móc mówić szeptem.
- Nie jestem ślepy, Lily.
Miał rację. Nie mogłam się z nim sprzeczać. Nagle poczułam jak ogarnia mnie nieograniczona fala spokoju. Pomyślałam, że przecież nic się nie stanie, jeśli chociaż raz dopuszczę jakiegoś chłopaka bliżej siebie.
Spojrzałam mu w oczy.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam, starając się ze wszystkich sił, aby nie zabrzmiało to niegrzecznie.
Z jego ust nie znikał uśmiech, a ja nie mogłam tego znieść. Powinnam patrzeć na wszystkich poprzez pryzmat miłości, ale on działał na mnie wręcz przeciwnie. Pobudzał we mnie dzikie uczucia. Dzikie żądze, dziką nienawiść, a to było nie do zniesienia. Jakby wewnątrz mnie trwała burza. Wszystkie wartości, które wpajali we mnie Hannah i Mitch, takie jak Pan sobie życzył, zanikały, chciała pochłonąć je nienawiść, a ja nie mogłam do tego dopuścić.
- Słyszałem co nieco o balu, który ma się odbyć pod koniec tygodnia. Pójdziesz ze mną?
Czy on właśnie mnie zapraszał na bal? Jako swoją partnerkę? No nie, to było dziwne. Pojawia się w szkole. Jest tu dopiero pierwszy dzień, a już wie o tym, o czym ja nie miałam pojęcia. No dobra, wiedziałam o balu, ale nie miałam zamiaru tam iść. Nie kręciła mnie ta dudniąca muzyka. Wolałam w zaciszu, w swoim pokoju posłuchać metalu symfonicznego.
- Przyjdę po ciebie o ósmej - oświadczył, po czym odszedł.
Znów patrzyłam jak oddalał się w kierunku drzwi. Na chwilę odwrócił się i posłał mi prowokujący uśmieszek. Uznał moje milczenie za zgodę. Nie miał prawa. Westchnęłam zrezygnowana.
Jeszcze chwilę wpatrywałam się w swoją kanapkę. Nie czułam głodu, straciłam apetyt. Rzuciłam bułkę na tackę, po czym wstałam od stolika i ruszyłam w stronę wyjścia.
Idąc korytarzem wszyscy wpatrywali się we mnie jak w jakiegoś intruza. Tak jak ja patrzyłam na Ryana. Zawsze byłam intruzem w tej szkole, ale teraz było o wiele gorzej. Nagle dostrzegłam go. Stał w towarzystwie Mirandy i jej przyjaciółek. Imponowało mu to zainteresowanie jego osobą. Stałam jak głupia pośrodku korytarza, gapiąc się tępo na nich. Najpierw okazał mi zainteresowanie, a potem porzucił. Skądś już to znałam.
Idź stąd Lily, doskonale wiedziałaś, że tak będzie, pomyślałam.
Dokładnie. Spodziewałam się tego. Tylko po co była ta gra? Dlaczego udawał?
Nie miałam już sił by o tym chociażby pomyśleć. Po prostu ruszyłam sztywnym krokiem niczym robot. Jednak gdy przechodziłam obok, poczułam pieczenie pomiędzy łopatek. Moje Znaki się uaktywniły. Anioł Mroku był w pobliżu.
Rzuciłam się biegiem przez korytarz. Słyszałam śmiechy wszystkich dookoła. Myśleli, że uciekam, bo zostałam zraniona, ale to nieprawda. Biegłam, by zmierzyć się z wrogiem. Czułam, że Ryan o tym wiedział, bo przechodząc obok wyczułam jego napięcie.

Pozbyłam się moich ubrań, które zostały zastąpione przez moje runy. Ogromne, białe, lśniące skrzydła wyrosły z moich złotych Znaków między łopatkami i wzbiłam się w powietrze. Lawirowałam pomiędzy koronami drzew, tak by nie poraniły mojej skóry, nagiego ciała.
Pieczenie ustało w chwili, gdy mogłam okazać swoją prawdziwą naturę. Naturę Anioła. Kochającego Anioła.
Po kilku niebezpiecznie szybkich sekundach lotu byłam już na miejscu. Demon wybrał sobie wspaniałe miejsce, miejsce, na które zostałam zesłana w dniu moich narodzin jako człowieka. Nic się tu nie zmieniło.
W oddali woda strumienia spływała po kamieniach, przez co można było usłyszeć ciche pluskanie. Trawa uginała się pod wpływem wiejącego wiatru, a korony drzew uginały się co chwila zasłaniając słońce wiszące na zachmurzonym niebie. Już nie padało, ale było duszno. Wyizolowałam ciepło, tak by czuć zimno. Moje dłonie nadal były lodowate.
- Aniele Mroku, gdzie jesteś? - krzyknęłam.
Mój głos niósł się echem jakby w próżni. To nie mógł być fałszywy alarm. Musiał się ukrywać.
- Pokaż się! Walcz ze mną!
Spróbowałam go wywołać tymi słowami, ale było to daremne, bo on ukrywał się doskonale. Kamuflaż.
Na chwilę przymknęłam powieki, bo to podsunęło mi pewien pomysł. Skoro nie mogę go ujrzeć ludzkimi oczami, to spróbuję wyszukać go po jego aurze czystej furii i nienawiści.
Skrył się pomiędzy drzewami.
Wysunęłam dłoń przed siebie, zaciskając w pięść. Wystrzeliła z niej jasna kula mojej mocy. Magia Światła. Anioły się nią posługiwały. Tylko ona była w stanie załatwić Anioła Mroku.
Rozchyliłam powieki. Demon uniknął ciosu, ale teraz w moją stronę leciała fioletowa kula. Magia Mroku. Ją natomiast posługiwały się Anioły Mroku.
Wykonałam piruet, unikając ciosu, który mógłby pozbawić mnie życia. Puściłam kolejne kule mocy, które jaśniały czystą energią, czegoś dobrego, przepełnionego miłością. To miłość zawsze zabijała Demony i tak też stało się tym razem. Odniosłam zwycięstwo. Patrzyłam jak ciało mojego wroga wypełnia się czystą bielą, rażącą w oczy, a potem rozpada na drobne kawałki.
Poczułam jednak porażającą woń porażki. Coś było nie tak. I wtedy dostrzegłam lecące w moją stronę ciemne ostrze, przepełnione złą mocą - nienawiścią i furią.
Upadłam. Czułam rażący ból w okolicy brzucha. Nie byłam w stanie rozchylić powiek. Każdy nerw pod powierzchnią mojej skóry wrzeszczał w narastającej agonii.
Ogarniała mnie ciemność. Próbowałam złapać ostatni skrawek światłości, ale nie mogłam. Mrok ogarnął całe moje ciało, jak i duszę.

Autorka.
Nie wiem co o tym sądzicie, ale ja nie jestem usatysfakcjonowana. Przynajmniej niektórymi fragmentami xP

piątek, 3 sierpnia 2012

Within Temptation - Angels

I

1999 rok 
Pierwsze wrażenie było okropne. Czułam chłód ziemi, kamienie wbijające się w moje plecy, pośladki i nogi. Palce zacisnęły się na wilgotnej i zimnej trawie. Czy ja oślepłam? Nie mogłam tego stwierdzić. Wydawało mi się, że moje powieki są zaciśnięte, a kiedy próbowałam je, choćby odrobinę, uchylić to czułam tak jakby ktoś mi je zaszył. Było ciemno... Nie, nie ciemno, po prostu miałam zamknięte oczy, przez co wydawało mi się, że jest ciemno, ale wiedziałam, że był dzień.
Nie wiedziałam ile tak przeleżałam na tej brudnej ziemi, ale wydawało się, że musiało minąć sporo czasu nim słońce wyszło z cienia i poraziło moje powieki. Instynktownie rozwarłam je i kilkukrotnie zamrugałam.
To nie był raj, w którym na co dzień żyłam. Nie było tu tej wspaniałej orgii kolorów. Było smutno, szarawo...
Niebo... Ach, było piękne, lecz nie tak jak tam.
Jasne promienie przebijały się przez nieliczne chmurki na tle błękitu. Korony drzew pochylały się nade mną. Wiatr szumiał, poruszając trawą, a jej źdźbła łaskotały moje nagie ciało. Gdzieś w pobliżu usłyszałam szum wody, przelewającej się z kamienia na kamień, musiał tu być jakiś strumyk.
Wyciągnęłam przed siebie dłoń, ale nie wyglądała jak moja. Była o wiele mniejsza, zbyt mała. Czy ludzie naprawdę nie byli, aż tak wysocy jak Aniołowie?
Podkurczyłam nogi, które również były krótkie, a moje stópki były drobne. Odepchnęłam się rękoma od ziemi i wstałam.
Moim jadeitowym oczom ukazał się niewielki strumień, który wyglądał zjawiskowo, jednak wciąż nie dorównywał temu w Raju.
Dotarło do mnie, że nie czuję na plecach moich, długich bordowych włosów. Co się z nimi stało? Niemal sięgały mi kolan, tam w Raju, a tu... Złapałam w palce kosmyk i przesunęłam po nim. Sięgały zaledwie ramion. Nie! Tylko nie włosy! Z całego mojego ciała to je uwielbiałam najbardziej...
Zrobiłam krok w przód, a kiedy spuściłam wzrok, dostrzegłam, że wszelkie runy znajdujące się na moim ciele zamieniły się w białe ledwo widoczne blizny. Przez co byłam naga, bo to właśnie runy służyły mi jako ubranie w Raju. W dodatku nie miałam moich krągłych kształtów, wyglądałam jak... jak ludzkie dziecko!
To niemożliwe...
Zrobiłam kilka chwiejnych kroków, a po chwili moje stópki zanurzyły się w wodzie aż po kostki.
Spojrzałam na taflę wody i niemal krzyknęłam zaskoczona. Moja śliczna buzia była teraz pulchna, owalna. Usta były pełne, nosek był malutki, dziecięcy, ale oczy się nie zmieniły.
Kucnęłam i opuszkami palców delikatnie przesunęłam po grzbiecie wody.
Czułam się inaczej. Tu było inaczej. Brakowało mi Raju, ale przecież obiecałam.
Tylko dlaczego byłam dzieckiem?
- Moje drogie dziecko, wypełni się Twoje przeznaczenie... Odnajdziesz swoich rodziców, którzy zaopiekują się Tobą, akceptując Twoją prawdziwą naturę, a Ty powierzysz im ten sekret, że jesteś Aniołem - ten gromki głos przebrnął tak długą drogę, przebijając się także przez chmury.
Moje przeznaczenie... Gdzie ono czekało?
Wstałam i odwróciłam się. Niedaleko zauważyłam parę - kobietę i mężczyznę. Ona była śliczna, szczupła, skóra jej była nieco bledsza od mojej, miała rude włosy do ramion, piegowate policzki, drobny nos, zielone oczy i pełne wargi. On był przystojny, odpowiednio umięśniony o nieco ciemniejszej karnacji, włosy miał ciemnobrązowe, niemal czarne, nos prosty, piwne oczy, wąskie wargi. Wyglądali na szczęśliwych, ale coś mi w nich nie odpowiadało. Dlaczego nie mieli dzieci?
W miarę jak się zbliżałam, ich rozmowa stawała się wyraźniejsza, a ja mogłam się mniej więcej domyślić o czym rozmawiają.
- Chciałabym mieć synka. Widziałeś go, prawda? Josh, był przeuroczy i podobny do ciebie - powiedziała rudowłosa.
Schowałam się w krzakach, w bezpiecznej odległości, by móc im się przyglądać i słuchać ich dalej. Kwiecista sukienka kobiety bardzo mi się podobała, chciałabym mieć taką samą.
- Wiem, kochanie. Jednak o wiele bardziej spodobała mi się Anabelle - wyjaśnił. - Ja chciałem od zawsze mieć córeczkę.
Zaczęli się dotykać dłońmi, ale w zabawny sposób, śmiejąc się. Coś czym ludzie zazwyczaj nazywali "łaskotaniem". Podobało mi się to. Bardzo chciałam do nich podbiec i poprosić, by ze mną też się tak pobawili.
Już zrobiłam krok, ale nacisnęłam gałąź, która złamała się z przeraźliwie głośnym trzaskiem. Przestraszona zaczęłam się cofać. Zdążyłam jedynie zauważyć, że mężczyzna się podnosi i idzie w moim kierunku.
- Ktoś tam jest - powiedział do kobiety.
Schowałam się za drzewem, by mnie nie znalazł, ale on złapał mnie od tyłu i wyciągnął z kryjówki. Zaczęłam piszczeć, a on posadził mnie na kocu, obok pięknej kobiety.
- Powiedz mi młoda damo, gdzie są twoi rodzice? - spytał.
Pokręciłam głową przecząco.
- Ja nie mam jodziców.
Czy ja sepleniłam? Jak to było możliwe? Ile miałam lat? W głowie rozbrzmiała mi odpowiedź: cztery.
- Każde dziecko ma rodziców - wytłumaczyła mi kobieta, uśmiechając się do mnie ciepło.
Pokręciłam głową. Mężczyzna otulił mnie swoją bluzą, a ja nie zaprotestowałam.
- Ja nie jeśtem dziećkiem.
On musiał zauważyć moje złote Znaki na plecach, kiedy mnie otulał, cieplutkim polarem.
- To może powiedz dlaczego nie masz na sobie ubrań i jak masz na imię? - spytał delikatnie.
Zsunęłam z siebie bluzę odwracając się do nich plecami. Wymówiłam słowa modlitwy po łacinie, a z moich Znaków wyrosły ogromne, białe skrzydła. Odwróciłam się przodem do nich. Wyglądali na zszokowanych.
- Nie mam jodziców, bo jeśtem Aniołem i dziś ziośtałam zieśłana na ziemię - wytłumaczyłam. - Jeśtem Lilianne.
Moje skrzydła zamigotały, a po chwili zniknęły, został po nich jedynie złoty proszek, który po chwili opadł. Ponownie usiadłam i otuliłam się bluzą.
- Dobrze - zaczęła kobieta. - W takim razie, Lily. Mogę tak na ciebie mówić?
Pokiwałam powoli głową. Przestraszyłam się, bałam się, że teraz się przestraszą i mnie wygonią. Obserwowałam ich, a oni natomiast wymienili ze sobą spojrzenia, bezgłośnie się porozumiewając.
- Ile masz lat? - spytała znów.
Pokazałam im cztery palce. Uśmiechnęli się, ale nie wiedziałam co to znaczy. Podsunęłam kolana pod brodę, a rękoma objęłam podkurczone nogi.
- Lilianne Cadavan. Przyznaj, Mitch, że to idealnie do niej pasuje, co? - spojrzała na niego.
Nie wiedziałam o co im chodzi. Patrzyłam to na nią, to na niego, nie bardzo rozumiejąc.
- Wiesz, Lily - odezwał się Mitch. - Zawsze marzyłem o córce, a teraz ją wreszcie dostałem - dokończył, tuląc mnie do siebie.

2012 rok
Dlaczego to zawsze musiało przytrafiać się mnie? Nigdy nie mogłam spokojnie dotrzeć do szkoły. Zawsze musiałam do niej niemal biec, aby zdążyć przed dzwonkiem na lekcje. Cóż, już od jakiegoś prosiłam rodziców, żeby kupili samochód, choć doskonale wiedziałam, że nie było ich na to stać.
Nie potrafiłam się jednak oprzeć, ciągle widywałam to cudowne auto, które chciałabym mieć, ale... Nie zawsze dostajemy to czego chcemy.
Westchnęłam zrezygnowana, przebiegając przez pustą - jak na razie - ulicę. Torba obijała się o moje biodro, a stos książek w twardych okładkach nieznacznie sprawiał ból moim kościom.
Podciągnęłam mój czarny golf pod samą szyję, tym samym naciągając rękawy na nadgarstki. Czarna spódnica miotała mi się wokół kostek, a glany człapały na chodniku. Ktoś normalny pewnie spytałby mnie dlaczego w tak upalny i słoneczny dzień byłam ubrana cała na czarno i tak jakby było mi strasznie zimno, ale to był zwykły środek ostrożności, aby zakryć blizny po moich runach, a pokrywały one całe moje ciało, więc musiałam się cała skrywać. Być może nie spodobało się to moim rodzicom, ale akceptowali mnie taką jaka byłam i nie zamierzali mnie zmieniać. Byłam ich darem losu, więc niesamowicie mnie rozpieszczali. To byli dobrzy i kochający mnie ludzie.
Powoli wkroczyłam na teren szkoły, wtulając brodę w przyjemny kołnierz golfa. Na chwilę przymknęłam powieki, by móc jeszcze chwilę rozkoszować się tą chwilą samotności, zanim zaczną się głupie komentarze rzucane pod moim adresem.
Nie byłam lubiana w szkole, ponieważ żyłam w cieniu. Nie lubiłam być w centrum uwagi, a to różniło mnie od wszystkich innych uczniów tej instytucji. Nie podobał mi się slang jakim się posługiwali - stok przekleństw. Nie tego uczył mnie mój Pan. Poza tym nie podobało mi się, że ci nastolatkowie nie miłowali się wzajemnie, tylko patrzyli na siebie poprzez pryzmat pragnienia. Chłopcy oglądali dziewczęce miejsca intymne, a dziewczyny rozprawiały o "rozmiarach" chłopców.
Wciągnęłam do płuc wolne od spalin powietrze, jeszcze wolne, po czym ruszyłam w stronę budynku. Był cały z czerwonej cegły i trochę stary, a co roku mówiono o remoncie, ale jakoś prace w ogóle nie postępowały. Kolor ścian nieznacznie przypominał mój naturalny kolor włosów - bordowy. Wielu uczniów twierdziło, że są farbowane, ale gdyby tak było to już od dzieciństwa powinnam je farbować, a to sprawiłoby, że byłyby strasznie poniszczone, były jednak zdrowe i lśniące. I znów były długie, nie tak długie jak w Raju, ale przynajmniej sięgały mi pasa, dzięki czemu czułam się komfortowo.
Rytmiczny dźwięk oznajmił, że zaczęła się pierwsza lekcja, a moją był język angielski. Uwielbiałam ten przedmiot najbardziej ze wszystkich, ale dziś postanowiłam sobie darować. Usiadłam na pierwszej ławce przed szkołą i rozglądałam się. Przyglądałam się ludziom spacerującym po ulicach, jak i tym, którzy gdzieś biegli, bądź się kłócili. Ten świat sam się kiedyś wykończy, pomyślałam. A ludzie zaczną o to obwiniać mojego Pana.
Już nawet nie obchodziło mnie to, czy uczniowie wyglądający przez okno zauważą mnie, czy też nie. Spuściłam wzrok, wpatrując się w żwir. Moja torba spoczywała sobie obok moich stóp, po tym jak znokautowała mi prawe biodro.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Obawiałam się, że to jakiś nauczyciel, albo co gorsza dyrektor, więc starałam się nie podnosić wzroku. Byłam wzorową uczennicą, a tu moja pierwsza opuszczona godzina lekcyjna w życiu. Już pewnie ktoś powiadomił moich rodziców, co mnie zmartwiło.
- Cześć - usłyszałam męski głos.
Uniosłam głowę, mierząc go wzrokiem. On chyba miał coś nie po kolei w głowie, skoro zagadał do mnie. No chyba, że chciał wziąć ode mnie spisać jakieś lekcje, ale nie przypominałam sobie, abyśmy się wcześniej spotkali, więc nie mógł być z mojej klasy.
- Jestem tu nowy - wyjaśnił, obdarzając mnie szczerym uśmiechem.
Coś w nim mi się nie spodobało i nie chodziło mi tu o jego wygląd, tylko coś... Jego aura. Była mroczna. A co do wyglądu to nie dorównywał mu żaden chłopak w tej szkole.
Miał czarne włosy, których końcówki zwijały się w uroczy sposób, tworząc niepowtarzalne, charakterystyczne ułożenie jego włosów. Oczy miał ciemne, zdawało mi się, czy może były czarne? Kiedy jednak przyjrzałam się bliżej, dostrzegłam przepiękny błękit, niemal lazurowy. Kości policzkowe miał wystające oraz charakterystyczną linię szczęki. Jego nos był prosty, może trochę za duży, ale tylko dodawał mu uroku. Usta... jego usta były cudowne, różowe, pełne i uśmiechały się do mnie.
Miał na sobie - także - czarne ubrania. Podkoszulkę, przez co jego idealne mięśnie rąk były widoczne, dżinsy oraz jakieś sportowe buty z elementami zieleni po bokach.
- Och... - bąknęłam. - Hej. Witamy w Springfield.
Kąciki moich ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. Poczułam jak na moje policzki wpełza rumieniec.
- Ryan - powiedział, wyciągając dłoń w moim kierunku.
Uścisnęłam delikatnie jego dłoń, wciąż miałam w sobie elegancję i powabność Anioła, co mnie niezmiernie cieszyło.
- Lilianne, ale mów mi Lily - wyjaśniłam.
Przysiadł koło mnie, nawet nie pytając mnie o pozwolenie, ale nie wydawał się być źle wychowany, wręcz przeciwnie. To dlatego podszedł do mnie, był nowy, gdyby nie to po prostu uciekłby gdzie pieprz rośnie. Jak każdy inny...
- Powiedz mi, bo zastanawia mnie - zaczął, po czym po chwili zastanowienia kontynuował: - Dlaczego w tak upalny dzień okryłaś całe swoje ciało?
- Taki mam styl - odparłam.
Czułam, że dłonie zaczęły mi się pocić, a ja nie miałam na to wpływu. Wprost modliłam się do mojego Pana, aby uratował mnie dzwonek. Policzki paliły mnie żywym ogniem, więc spuściłam wzrok, starając się nie patrzeć na Ryana.
- Rozumiem - przyznał. - Ja też ubrałem się cały na czarno, nie spytasz mnie o to?
Zerknęłam na niego kątem oka, patrzył na mnie pytająco, a na jego ustach widniał szczery uśmiech. Coś w nim było takiego, że intrygował mnie, może to ta czerń, ale było też coś co mnie odpychało. To ta mroczna aura, jaką wokół siebie roztaczał.
- Każdy ma swój styl i nie trzeba skreślać od razu osoby, która ubiera się cała na czarno, bo może okazać się bardzo miłą osobą - oświadczyłam.
Splotłam palce na moich kolanach, nie bardzo wiedząc co zrobić z dłońmi. Było mi strasznie gorąco, ale to nie od upału, bo dzięki zdolnościom Anioła mogłam kontrolować temperaturę ciała.
- Istotnie. Dlatego postanowiłem do ciebie podejść. Jesteś uroczą dziewczyną, a teraz wybacz, bo muszę się udać do sekretariatu - oznajmił.
Wstał z ławki i jeszcze nim odszedł, bez pytania o pozwolenie wziął moją rękę i pocałował wierzch mojej dłoni, w sposób szarmancki.
Odszedł. Oglądałam się za nim jak zupełnie nie ja. Zaintrygował mnie. Był ciekawym chłopcem, nie tak jak wszyscy inni w tej szkole. Było w nim coś mrocznego, ale jednocześnie dobrego i miłego. Czułam jednak, że niebawem i on zostawi mnie, dołączając do grona popularnych osób.